Na początku roku Antanina Kanavalava przekroczyła zamarzniętą rzekę na granicy z Białorusią, stawiając wszystko na jedną kartę, by uciec i ponownie zobaczyć swoje dzieci po ponad czterech latach spędzonych za kratami. Osiem miesięcy później, trzymając za ręce 11-letniego syna i 9-letnią córkę w Warszawie, żyje tym, czego — jak mówi — Białoruś chciała jej odebrać.
Antanina pracowała w sztabie opozycyjnej liderki, Swiatłany Cichanouskiej, została aresztowana we wrześniu 2020 roku i następnie skazana na pięć i pół roku więzienia pod zarzutem organizowania protestów przeciwko Łukaszence. W grudniu 2024 roku została ułaskawiona — w ramach jednej z serii zwolnień nakazanych przez Łukaszenkę w minionym roku — lecz nie wolno jej było opuścić kraju. Zdeterminowana, by połączyć się z dziećmi w Polsce, zdecydowała się na brawurową ucieczkę do Litwy.
Cytując litewską straż graniczną, Kanavalava mówiła, że gdy w lutym przekraczała zamarzniętą rzekę, trzy zespoły białoruskich żołnierzy ścigały ją.
“Byłam cała mokra. Ciągle upadałam w śniegu” — opowiadała w rozmowie z agencją prasową AFP.
Ojciec jej dzieci, Siarhei Jaraszewicz, pozostaje w więzieniu — należy do około 1 200 więźniów politycznych wciąż przetrzymywanych na Białorusi, według białoruskiej organizacji praw człowieka Wiasna. Aktywiści wskazują, że więźniowie polityczni doświadczają tortur fizycznych i psychicznych oraz są pozbawieni regularnego kontaktu z bliskimi.
Podczas pobytu za kratami w Gomlu Antanina zaczęła mieć poważne problemy ze wzrokiem.
W kotekście kontaku z rodziną miała jedynie pięciominutowe rozmowy z dziećmi raz w miesiącu.
W więzieniu zmuszono ją do podpisania zeznań — mimo że na sali sądowej utrzymywała, że jest niewinna — i do współpracy, przy groźbie aresztowania ojca, jeśli odmówi. Twierdzi, że nie dostarczyła informacji, które zaszkodziłyby komukolwiek, lecz i tak odczuwała poczucie winy.
Kiedy Antanina została aresztowana jej matka wzięła pod opiekę jej dzieci Anastazję i Iwana i zabrała ich do Polski. Zajęła się także dwoma chłopcami, których matka, białoruska aktywistka, zmarła z przedawkowania w Polsce. Po uwolnieniu Antanina przejęła też opiekę nad dwiema białoruskimi nastolatkami, których matka utraciła prawa rodzicielskie z powodu alkoholizmu. W efekcie teraz wychowuje sześcioro dzieci.
“Nie pozwalają ci się zniechęcić ani odpocząć. Cały czas musisz być czujna” — mówi. Zdradza, że musi zachować odwagę przed dziećmi, choć czasem potrzebuje chwili, by zostać sama i popłakać.
Jej dzieci — Anastazja i Iwan — uczą ją języka polskiego; “Mówię jej, kiedy mi smutno. Daje mi rady” — mówi Anastazja.
Dzieci nie widziały ojca od ponad pięciu lat. Antanina martwi się, z kolei jak będzie wyglądał, jeżeli i kiedy wyjdzie z więzienia.
Jak donosi AFP niektórzy byli osadzeni wychodzą wychudzeni i niemal nierozpoznawalni.
Rodzina regularnie uczestniczy w demonstracjach w Polsce wzywających do uwolnienia kolejnych więźniów.
Ta walka jest dla Antaniny siłą napędową. “Jeszcze nie czas, by gasnąć” — mówi. “I za to, co mi zrobili, chcę ich zniszczyć.”




